Łódź - miasto kontrastów. Tak było przed wojną. Po wojnie, w najlepszym ze wszystkich ustrojów, gdy robotnik sąsiadował z inteligentem, a artysta współdzielił mieszkanie pofabrykanckie z potomkiem bałuciarzy, wszyscy byli równi i szczęśliwi. Kiedy nastała III RP, Łódź znów stała się miastem kontrastów, ale tym razem kontrastów wobec innych dużych miast, przyciągających nowych mieszkańców atrakcyjną infrastrukturą, ofertami pracy, zarobkami, dużymi inwestycjami i rozwojem gospodarczym. Miasto startowało w nową, pokomunistyczną rzeczywistość okaleczone zrujnowanym przemysłem lekkim, który był podstawą jego rozwoju. Po kolei upadały ogromne przedsiębiorstwa i mniejsze fabryki, nie tylko z branży tekstylnej. Rosło bezrobocie, powiększały się enklawy biedy, potęgowało się poczucie beznadziei i braku perspektyw. Miasto zamiast przyciągać nowych mieszkańców, zaczęło do siebie zniechęcać nawet tych, którzy tu się urodzili i żyli. Rozpoczął się drenaż młodych, wykształconych kadr, w czym prym wiodła stolica. Emigracja zagraniczna dopełniła reszty. Łódź stała się miastem ludzi starych, niezaradnych i cwaniaków. Nie pomógł fakt, że wielu ważnych polityków kolejnych obozów władzy (dwóch premierów: Marek Belka i Leszek Miller oraz ministrowie: Grabarczyk, Drzewiecki, Kwiatkowski i Gliński) było związanych z naszym miastem - Łódź nie potrafiła skutecznie walczyć o źródła finansowania niezbędnych inwestycji czy remontów walących się całych kwartałów i dziurawych do granic możliwości ulic.
Łódź, miasto akademickie, miasto przemysłu, miasto z ogromnym potencjałem, systematycznie traci mieszkańców. Jeszcze niedawno druga co do wielkości w Polsce, spadła na czwarte miejsce pod względem zaludnienia. Nie ma też szczęścia do gospodarza - nie sprawdzili się ani byli komuniści, ani byli działacze podziemia niepodległościowego. Od czternastu lat miastem rządzi Hanna Zdanowska wraz z silnie obsadzoną w Radzie Miejskiej Platformą Obywatelską (teraz Koalicją Obywatelską) i SLD. W ostatnich wyborach samorządowych wyścig o stanowisko prezydenta miasta Zdanowska wygrała, otrzymując w pierwszej turze poparcie ponad 70% głosujących. Nie przeszkodził jej w uzyskaniu tego rezultatu nawet wyrok sądowy. Drugi wynik (23,65%) uzyskał wówczas kandydat Prawa i Sprawiedliwości, Waldemar Buda. Pozostałych siedmiu kandydatów otrzymało łącznie 6,11% głosów. W 2018 roku na przeciwnika Hanny Zdanowskiej wytypowano młodego, nieznanego polityka z dalszych szeregów PiS. Wiadomo, że wybory wygrywa się głosami osób niezdecydowanych, centrowych, nieinteresujących się na co dzień polityką. Aby sprawnie wypromować kandydata, przekonać do niego i do jego programu tę część elektoratu, należy zaangażować środki, narzędzia, ludzi i czas. PIS w 2018 roku prowadził kampanię, delikatnie rzecz ujmując, niemrawo. Kandydat sprawiał wrażenie, jakby nie chciał wygrać, a więc w efekcie przegrał - niejako na własne życzenie.
To była doskonała okazja do wyciągnięcia wniosków. Czy nauka nie poszła w las? Mija cztery i pół roku; mamy przed sobą kolejny bój o samorządy, o stanowisko prezydenta ciągle jednego z największych miast w Polsce i stan na koniec stycznia 2024 roku jest taki, że wiemy, iż na placu boju pozostaje Hanna Zdanowska z dużą szansą na ostatnią kadencję. Po drugiej stronie godnego przeciwnika nie widać. Opozycja w Łodzi jest bardzo słaba, zarówno kadrowo, jak i wizerunkowo. Przez ostatnich pięć lat wśród lokalnych polityków nie wykreowano żadnej wyrazistej postaci, charyzmatycznej i rozpoznawalnej, zdolnej do przełamania wieloletniego impossybilizmu i do skutecznej walki o najważniejsze stanowisko w administracji samorządowej.
W ostatnich dniach miejskie wróble zaczęły ćwierkać, że były wicewojewoda łódzki Michał Buchali przymierza się do walki o głosy wyborców, jednak na razie nie ma poparcia kierownictwa PiS. To młody polityk, postać zupełnie nieznana. Szerokie masy nie kojarzą ani twarzy, ani nazwiska, ani dokonań. Nie potrafią nawet powiązać go z jakąkolwiek przynależnością partyjną. Łódzkie władze PiS czekają na sygnał z „centrali”, a praktycznie na zgodę „szarej eminencji” - Janiny Goss, przyjaciółki Jarosława Kaczyńskiego. I tu pojawiają się wątpliwości, czy ta pani będzie zainteresowana wykreowaniem silnej, charyzmatycznej postaci i czy jednocześnie pogodzi się z utratą swojej pozycji. Wiadomo bowiem, że prezydent miasta ma ogromny wpływ na politykę kadrową, obsadę kluczowych stanowisk w mieście i może stanowić ważny punkt odniesienia dla członków partii. W tej sytuacji rola pani Goss, polegająca na wprowadzaniu w życie zasady „dziel i rządź”, musiałaby zostać zmarginalizowana.
Do wyborów pozostało nieco ponad dwa miesiące. Zakładając, że ten czy inny kandydat zostanie nam w końcu przedstawiony, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, iż wypromowanie go w sposób rozpoznawalny dla przeciętnego wyborcy w tak krótkim czasie może być niezwykle trudne, zwłaszcza że PiS stracił lokalną telewizję i radio, a prywatne stacje swoje sympatie lokują raczej po drugiej stronie. Aczkolwiek przy dobrej woli i odpowiednim zaangażowaniu środków nie jest to mission impossible, o czym świadczy chociażby zakończona sukcesem kampania wyborcza poseł Aleksandry Wiśniewskiej. Domniemywać jednak należy, iż nadchodzące wybory samorządowe w Łodzi po raz kolejny wygra koalicja PO/KO i przez kolejną kadencję będzie rządzić wraz z SLD, a prezydentem zostanie Hanna Zdanowska. I nieważne, że ma wyrok sądowy, że miasto się sypie, inwestycje niemiłosiernie wloką, przekraczając wszelkie możliwie terminy, że dzierżymy palmę pierwszeństwa w konkurencji o tytuł najbardziej zakorkowanego miasta w Polsce, że Łódź opleciona jest sitwami, układami i związkami rodzinno-towarzyskimi. Zdanowska po prostu nie ma z kim przegrać, ponieważ w tym momencie dla jej kandydatury nie ma żadnej alternatywy.
Wiolar