Witam na stronie Polsce Wierni

Jesteś u Mirosławy Brzezińskiej

Czy historia kołem się toczy?

Sprawa wymiaru sprawiedliwości to jeden z głównych wątków naszej rzeczywistości. Pisze się o tym i mówi niemal każdego dnia. Zastanawiałam się, czy można coś jeszcze dopisać do tego tematu, albowiem prawie każdy dzień przynosi opisy faktów i interpretacje prawa, ostatnio odnoszące się do sytuacji konkretnych osób. Sprawy te są na tyle absorbujące, że nie byłam pewna, czy warto sięgać do historii i czy opowieść o przeszłości będzie na tyle interesująca, żeby ktoś chciał się z nią zapoznać. Jednak kiedy zaczęto mówić i pisać o „czynnym żalu”, czyli „rozgrzeszeniu” dla sędziów, postanowiłam opisać zdarzenia, które w rzeczy samej nie rozegrały się zbyt dawno, bo w 1980 roku, a choć odnoszą się do województwa – wówczas – gdańskiego, to miały miejsce w całym kraju.

Jest sierpień 1980 roku. Powstaje Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Muszę tutaj przywołać pracę doktorską Kamila Niewińskiego, napisaną w Zakładzie Historii Państwa i Prawa Uniwersytetu w Białymstoku w 2016 roku, a zatytułowaną „PZPR a sądownictwo w latach 1980-1985. Próby powstrzymania »solidarnościowej« rewolucji”. Można przeczytać ją na stronie https://www.uw.edu.pl/ lub znaleźć, wpisując nazwę opracowania w Google. Dalej nazywać ją będę „opracowaniem”. Jeżeli kogoś zainteresuje historia wymiaru sprawiedliwości w tamtych latach, to jest to publikacja, którą polecam - czyta się ją jak bardzo dobrą książkę.

Na przełomie września i października 1980 roku zaczynały się tworzyć pierwsze zakładowe organizacje NSZZ „Solidarność”. Tak było również w wymiarze sprawiedliwości, w tym w województwie gdańskim - przy Sądach Okręgu Gdańskiego powstała Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność”. W jej składzie znalazła się między innymi sędzia Anna Kurska, późniejsza senator PiS, a oprócz niej sędziowie Regina Godlewska i Bogdan Badowski oraz kuratorzy sądowi Barbara Kuklińska i Antoni Szymański, także późniejszy senator PiS.

Opisuję tę historię, gdyż sama byłam wówczas sędzią należącym do NSZZ „Solidarność” - pełniłam funkcję Przewodniczącej Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowego w Kościerzynie. Wyjaśnię tu, iż przewodniczący wydziałów sądów nie musieli należeć do partii politycznych - w odróżnieniu od prezesów sądów - i ja do żadnej partii nie należałam. Do „Solidarności” należeli zarówno sędziowie, jak i pracownicy administracyjni sądów.

Ministerstwo Sprawiedliwości widząc tworzenie się struktur NSZZ „Solidarność” i wzrastające dla nich poparcie, doprowadziło do powołania branżowego związku zawodowego pracowników wymiaru sprawiedliwości i zachęcało sędziów do wstępowania do tego związku. Jak wyglądała statystycznie przynależność do NSZZ „Solidarność” Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości i NSZZ Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości (tego branżowego) w skali kraju i w poszczególnych województwach, obrazuje opracowanie dra Kamila Niewińskiego. Dodam tylko, że jak się tam podaje ( str. 52 ), w województwie gdańskim do NSZZ „Solidarność” Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości należało 60% ogółu zatrudnionych, w tym 22 na 128 sędziów i asesorów.

Wbrew pozorom to nie w województwie gdańskim najsilniejsza była pozycja „Solidarności” w sądach. Jak przedstawia statystyka, sędziów i asesorów należących do NSZZ „Solidarność” w województwie gdańskim była zdecydowana mniejszość, podobnie jak w innych sądach. Najsilniejsza wśród dużych okręgów była pozycja „Solidarności” w sądach krakowskich, gdzie związek zrzeszał 69% ogółu pracowników i ponad 50% sędziów i asesorów. W lutym 1981 roku istniały również okręgi, w których sądowe struktury NSZZ „Solidarność” nie powstały. Należały do nich sądy krośnieńskie, piotrkowskie i włocławskie. Ponadto związek był wówczas bardzo słabo reprezentowany w okręgach łódzkim (6% zatrudnionych) oraz konińskim (12%), w których do „Solidarności” nie przystąpił żaden sędzia (opracowanie dra Kamila Niewińskiego, str. 52).

Pominę tu okres od powstania Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Sądach Okręgu Gdańskiego do wprowadzenia stanu wojennego, chociaż jest to także ciekawy czas, gdy ma się na uwadze reformę wymiaru sprawiedliwości, ale można o tym poczytać także we wspomnianym opracowaniu dra Kamila Niewińskiego.

Przed dojściem do daty 13 grudnia 1981 roku trzeba wspomnieć o udziale zgromadzeń ogólnych sędziów w poszczególnych województwach w wyborze prezesów sądów wojewódzkich. Pisze o tym dr Kamil Niewiński, podając, że po raz pierwszy w Sądzie Wojewódzkim w Lublinie 20 czerwca 1981 roku doszło do powołania prezesa tego sądu przy udziale zgromadzenia ogólnego sędziów. Jako drugi przypadek wymienia Wrocław, gdzie latem 1981 roku zaopiniowano kandydatów na prezesów. Pisze także o województwie gdańskim, gdzie - jak podaje - w listopadzie 1981 roku odwołano prezesa Sądu Wojewódzkiego Jędrzeja Witkowskiego, ale nie doszło do zwołania zgromadzenia ogólnego sędziów celem dokonania oceny kandydata na prezesa sądu ( str. 128-129 ).

Odnośnie do ostatniej kwestii, a mianowicie tej, że w Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku nie doszło do zwołania zgromadzenia ogólnego sędziów celem wyłonienia kandydata na prezesa, dr Kamil Niewiński nie dotarł zapewne do dokumentów albo może ich nie ma. Fakty bowiem są takie, że w sobotę 12 grudnia 1981 roku, dzień przed wprowadzeniem stanu wojennego, w Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku miało miejsce zgromadzenie ogólne sędziów, na którym wyłoniono prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Wiem to, gdyż uczestniczyłam w tym zgromadzeniu. „Solidarność” sądowa jako kandydata zgłosiła sędziego Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku Bogdana Badowskiego, członka Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Sądach Okręgu Gdańskiego, redaktora wydawanego przez Komisję pisma „Temida”. Drugi Związek natomiast zgłosił kandydaturę sędziego Zbigniewa Szczurka, wówczas prezesa Sądu Rejonowego w Gdańsku. Ogólne zgromadzenie sędziów zdecydowaną większością głosów na prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku wybrało wówczas sędziego Zbigniewa Szczurka.

Historię wyboru na prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku opowiedział sam Zbigniew Szczurek w wywiadzie, który
przeprowadził Dariusz Szreter dla portalu Warszawa Nasze Miasto („Zbigniew Szczurek o zmianach w wymiarze sprawiedliwości w ostatnich 20 latach”, 14 marca 2009; https://warszawa.naszemiasto.pl/zbigniew-szczurek-o-zmianach-w-wymiarze-sprawiedliwosci-w/ar/c1-7138531 [dostęp: 12.10.2024]. Sędzia Szczurek wspominał: „12 grudnia 1981 roku, dokładnie w przededniu wprowadzenia stanu wojennego, zgromadzenie ogólne sędziów okręgu gdańskiego wybrało mnie na prezesa Sądu Wojewódzkiego. Uzyskałem około 70-80 procent poparcia. Na sali obecny był delegat ministra sprawiedliwości, który złożył mi gratulacje i obiecał, że w poniedziałek [była to sobota - red.] wszystko będzie potwierdzone na piśmie. Tymczasem w niedzielę wprowadzono stanHYPERLINK "https://swietokrzyskie.naszemiasto.pl/tag/"  wojenny, a ja zostałem odwołany po kilku dniach”.

Warto zacytować dalszą wypowiedź Zbigniewa Szczurka: „Wtedy powoływano tak zwanych komisarzy wojskowych. I z miejsca pojawił się u mnie taki pan, z interwencją w konkretnej sprawie. Mówił, że jeden jego znajomy ma sprawę w sądzie, a on wie, że to bardzo porządny człowiek, więc trzeba zadbać o odpowiednie orzeczenie, itd. I ja go wtedy oczywiście wyprosiłem z gabinetu. Zresztą naraziłem się w ministerstwie jeszcze wcześniej, kiedy jako prezes Sądu Rejonowego, we wrześniu 1980 roku, czyli tuż po podpisaniu Porozumień Sierpniowych, udostępniłem salę na zebranie
założycielskie Solidarności pracowników sądu. Dowiedział się o tym słynny wiceminister Tadeusz Skóra. Ten sam, który przygotowywał później dekrety o stanie wojennym, czyli człowiek należący do ścisłego grona wtajemniczonych [był jedną z dziewięciu osób oskarżonych w ub. roku przez IPN o wprowadzenie stanu wojennego - red.]. W dniu, kiedy było zaplanowane to zebranie, on przyleciał samolotem do Gdańska, wezwał mnie i powiedział, że mam, cytuję: »rozpieprzyć to towarzystwo«, czyli innymi słowy - spowodować, żeby zebranie się nie odbyło. Powiedziałem, że oczywiście mogę pójść i przekazać wolę pana ministra, ale czy się jej podporządkują - nie wiem. On wtedy poleciał do Tadeusza Fiszbacha, który był sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Ale Fiszbach, który sprzyjał zmianom i Solidarności, zaraz go ustawił. Zebranie jeszcze trwało, a Skóra wraca, prosi mnie na rozmowę i zupełnie innym głosem mówi, że jeśli taka komisja się ukonstytuuje, to on chciałby się z nią spotkać. I rzeczywiście doszło do takiego spotkania, gdzie on, już bardzo grzecznym tonem, mówił o konieczności współpracy. Od tego momentu Solidarność w gdańskim sądzie nie tylko zaczęła działać, ale stworzył się tu bardzo silny jej ośrodek. W efekcie 19 października 1980 roku właśnie w Gdańsku powstała Krajowa Komisja Koordynacyjna »Solidarności« Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości w Polsce”.

Faktycznie sędzia Zbigniew Szczurek prezesem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku był krótko. Na jego miejsce powołano sędziego Krzysztofa Zieniuka – później przewodniczącego składu sędziowskiego w procesie przed Sądem Wojewódzkim w Gdańsku, w którym oskarżonymi byli Władysław Frasyniuk, Adam Michnik i Bogdan Lis.

Już 17 grudnia 1981 roku Szef Urzędu Rady Ministrów gen. bryg. Michał Janiszewski wystosował do ministrów, kierowników urzędów centralnych, wojewodów i prezydentów miast pismo, które dotarło także do najniższych szczebli władzy administracyjnej i sądowniczej. Pisał w nim, że pracownicy należący do NSZZ „Solidarność” powinni wystąpić ze Związku, a jeżeli tego nie zrobią, należy rozwiązać z nimi umowę o pracę. W wymiarze sprawiedliwości pismo to dotyczyło pracowników administracyjnych sądów. Nie wiem, jak statystycznie wyglądało to w innych sądach, ale w Sądzie Rejonowym w Kościerzynie, gdzie byłam sędzią, prawie 100% pracowników administracyjnych należało do NSZZ „Solidarność”. Prezes Sądu pismo to odczytał i oświadczył, że nie rozwiąże umowy o pracę z żadnym z pracowników, który nie wystąpi z NSZZ „Solidarność”. Żaden pracownik ze Związku nie wystąpił, umowy o pracę nie zostały rozwiązane, ale prezes stracił stanowisko.

Inaczej wyglądała sytuacja sędziów i asesorów sądowych należących do NSZZ „Solidarność”. W styczniu 1982 roku w Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku zaczęła działać komisja weryfikacyjna (nie wiadomo jak powołana), przed którą wzywano sędziów i asesorów należących do „Solidarności”. Nie było telefonów komórkowych, telefony stacjonarne były na podsłuchu, więc trzeba było osobiście pojechać do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku i zasięgnąć wiedzy, jakie będzie nasze, sędziów, stanowisko. W rozmowach ze znajomymi sędziami, w tym z Anną Kurską, ustaliliśmy, że z NSZZ „Solidarność” nie występujemy bez względu na konsekwencje, jakie mogą nas spotkać. Niektórzy nie wykluczali, że nas internują.

W moim macierzystym Sądzie do NSZZ „Solidarność” należeliśmy ja oraz kolega asesor Jacek Danisewicz. Oczywiście on także nie zamierzał wystąpić ze Związku. Pamiętam, że wezwano nas przed komisję weryfikacyjną w sobotę w połowie stycznia 1982 roku. Pojechała z nami w swojej sprawie służbowej ówczesna kierowniczka Oddziału Administracyjnego Sądu, także członek NSZZ „Solidarność”, która nie wystąpiła ze Związku. Pierwszy do pokoju, gdzie urzędowała komisja, wszedł Jacek Danisewicz, po nim wejść miałam ja. Byliśmy nastawieni dosyć bojowo i stres nas nie zżerał. Kolega rozmawiał z komisją około pół godziny. Po wyjściu na korytarz zdążył mi tylko powiedzieć, że nie wystąpił ze Związku i że będą nas wyrzucać z zawodu.

Nie pamiętam, ilu sędziów zasiadało w komisji, ale dwoje z nich znałam. Najpierw były pochwały pod adresem moich osiągnięć orzeczniczych i obietnice awansu. Potem komisja przeszła do konkretów. Rozmowa zaczęła zmierzać w kierunku związku mojej pracy jako sędziego z lojalnością i poszanowaniem pryncypiów ustroju socjalistycznego, a co za tym idzie, odcięciem się od tego, co wrogie, czyli wystąpieniem z NSZZ „Solidarność”. Przygotowany był druk, który miałam uzupełnić i podpisać. Druku nie wzięłam i oświadczyłam, że nie wystąpię z „Solidarności”, więc szkoda czasu na dalszą rozmowę. Wtedy pojawiły się groźby: od stwierdzenia, że nie daję rękojmi bycia sędzią do informacji, że będę musiała się z tym zawodem pożegnać. Powiedziałam „No to trudno” – i wyszłam.

Na korytarzu czekali kolega asesor i koleżanka, która przyjechała z nami. Postanowiliśmy pojechać do Gdyni, do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, którego proboszczem był pochodzący z Kościerzyny ksiądz Hilary Jastak - ten sam, który w sierpniu 1980 roku na prośbę stoczniowców odprawił Mszę w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej (była to pierwsza Msza polowa w zakładzie pracy). W kościele stał żłobek urządzony na posadzce, gdzie drutem kolczastym zaznaczono granice Polski. Postaliśmy przy nim, pomodliliśmy się i popłakaliśmy wszyscy troje. Była w nas złość i zarazem radość z dobrze spełnionego uczynku, bez względu na to, co miałoby nas spotkać.

Gdy teraz czytam i słucham o pomysłach zmuszania sędziów do złożenia „czynnego żalu”, przypominam sobie tamte mroczne czasy, kiedy jako sędziowie należący do NSZZ „Solidarność” stawaliśmy przed komisją weryfikacyjną i musieliśmy słuchać, że nie dajemy rękojmi bycia sędzią i należy nas wydalić z zawodu, jeżeli nie wyrazimy czynnego żalu z powodu wstąpienia do „Solidarności” i nie opuścimy Związku, podpisując stosowne oświadczenie.

Nie wszyscy sędziowie odmówili wystąpienia z NSZZ „Solidarność”, godząc się na wyrzucenie z zawodu. Takie jednak jest życie i osobiste, niekiedy tragiczne przyczyny podpisywania tych tak zwanych lojalek, jak nazywano oświadczenia o wystąpieniu ze Związku. W stanie wojennym prezes Sądu, w którym byłam sędzią, odmówił zwalniania pracowników, którzy nie wystąpili z „ Solidarności”, a był w PZPR, bo musiał. Okazał się strażnikiem praworządności, za co stracił stanowisko. Jedna z sędziów odmówiła sądzenia w trybie doraźnym, stając także na straży praworządności, za co również została wydalona z zawodu.

Po spotkaniu z komisją weryfikacyjną zarówno ja, jak i inni sędziowie w każdej chwili spodziewaliśmy się represji w postaci wydalenia z zawodu sędziego. Jak ówczesna władza się opamiętała i nie wydaliła z zawodu wszystkich sędziów, którzy odmówili wystąpienia z NSZZ „Solidarność”, opisuje dr Kamil Niewiński. To, że nie wszystkich wydalono, nie oznaczało, że o nich zapomniano.

Ja odeszłam z zawodu w 1984 roku. Do tej pory Sąd był miejscem, gdzie funkcjonowała „drukarnia” - na sądowych maszynach do pisania przepisywano tak zwaną bibułę.

Myślę, że każdy z sędziów, którzy w tamtym czasie nie wystąpili z „Solidarności”, ma swoją historię. Pisało się i mówiło o komunistycznych sędziach, zapominając o tych, którzy potrafili ówczesnej władzy powiedzieć „Nie!”. Jest to może ułamek historii sądownictwa, ale wart przypominania.

Czy dzisiaj za niewyrażenie „czynnego żalu” będą sędziów usuwać z zawodu? Czy historia się powtarza? Co wspólnego mają lojalki - bo tak należy nazwać ten „czynny żal” - z praworządnością?

Mirosława Brzezińska