Uszy po sobie
Wydarzyła się tragedia – zginął nasz rodak niosący pomoc ofiarom inwazji państwa tradycyjnie wrogiego Polsce na Strefę Gazy. I co? I nic. Reakcja Ministerstwa Spraw Zagranicznych mizerna, media głównego nurtu o sprawie też jakoś przesadnie się nie rozpisują. Tak, jakby prawdą było to, co powiedziała małżonka pana współpracującego z komunistami jako TW Znak: dla Polaka śmierć jest czymś nieistotnym, niemalże normalnym i pozbawionym głębszego znaczenia.
Tak, jakby czymś niewłaściwym i nieeleganckim było wspominanie o tym, że Polak robił coś dobrego – i został zabity przy tej okazji.
A o tym, że niósł pomoc ludziom mordowanym przez kraj, który całą swoją politykę buduje na narracji, iż należy pozwalać mu na wszystko, ponieważ przedstawiciele owego narodu (bo przecież nie państwa) byli kiedyś mordowani – to teraz już całkiem powinno się milczeć.
Przytakną tu wszyscy relatywiści, moderniści i ojkofobowie, którzy są w stanie udowodnić, że żołnierze Armii Krajowej byli źli, bo zabijali okupantów Polski, zarówno tych niemieckich, jak i sowieckich. Bo przecież wraży żołnierze tylko wykonywali rozkazy, a konfidenci mieli rodziny – i zabijanie ich to zbrodnia. Ot, pedagogika wstydu. Tragedia rodziny Polaka właściwie się nie liczy.
Tę śmierć jednak potrafię zrozumieć. Tylko niech, broń Boże, nikt nie pomyśli, że wpisuję się w narrację wyżej wymienionych pod hasłem „po co się tam pchał”. Pomoc humanitarna pojechała w rejon konfliktu, a w takich miejscach bomby i rakiety mają to do siebie, że spadają i zabijają. Bo przecież atak na ludzi niosących pomoc cywilnym ofiarom agresji nie mógł być przeprowadzony z premedytacją, prawda? To musiał być przypadek – inaczej agresor traci cechy człowiecze, staje się bydlęciem.
Nie rozumiem – a raczej nie chcę zrozumieć – nieadekwatnej reakcji naszych władz. Wszak po tragicznych grudniowych wyborach miało przyjść nowe. Mieliśmy znowu coś znaczyć na arenie międzynarodowej, mieliśmy wrócić do – jak to ktoś powiedział – stolika.
Przecież kiedy w wyniku konfliktu dwóch nieprzyjaznych nam państw na terenie nieobjętej wojną Polski zginęli – nawet przypadkiem – obywatele naszego kraju, ówczesny rząd także zamilkł. Chociaż wcześniej zachował się jak trzeba wobec ofiar agresji, w stosunku do własnych obywateli nie stanął na wysokości zadania – może właśnie dlatego przegrał władzę. Rodziny ofiar z Przewodowa zdaje się nie usłyszały nawet zwykłego „przepraszam”, o jakiejś rekompensacie od zabójców nawet nie mówię. Kiedy była okazja powalczyć o sprawy polskie (choćby o ofiary ludobójstwa na Wołyniu), zapadła cisza. MSZ położyło uszy po sobie.
Wydaje mi się, że teraz nawet o rozmowie o jakimkolwiek zadośćuczynieniu mowy nawet być nie może. Z kraju bowiem o słabej dyplomacji zmieniliśmy się w pionka, popychadło, sługusa krajów i organizacji mających wpływ na decyzje obecnie rządzących – niepokalanych decyzjami korzystnymi dla Ojczyzny.
Ot, uroki demokracji. Tylko Polski szkoda.
Adamas