Sześć miesięcy…
Mamy sześć miesięcy, w ciągu których USA zdecydują o stopniu niezależności Polski jako głównego na najbliższe lata punktu bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO. Nie ma jeszcze decyzji, czy będziemy suwerennym w tym zakresie Izraelem, który potrafi niczym ogon psem zakręcić całą Ameryką, czy Wielką Brytanią, której każdy okręt gości na swym pokładzie amerykańskiego oficera trzymającego w kieszeni klucze do wyrzutni pocisków Tomahawk, czy syryjskimi Kurdami, których być albo nie być zależy tylko od bieżących układów między ich agresorem Turcją i USA. Innymi słowy, najbliższe pół roku to czas, w którym mamy realną szansę zawalczyć o swą decyzyjność w najważniejszym i wpływającym na całą resztę zakresie – fizycznym bezpieczeństwie.
Czy w tym czasie, mając w swych rękach prezydencję Unii Europejskiej, wykorzystamy obecny bałagan polityczny w Niemczech i we Francji, by wzmocnić swą pozycję w Europie?
Czy ustanowimy skuteczny most komunikacji i dyplomacji z USA, zaczynając od ambasadora w Waszyngtonie?
Czy przyspieszymy z projektami krajowymi, na których zależy Amerykanom, a które nam są zwyczajnie potrzebne, jak CPK lub inwestycje portowe?
Czy wyciągniemy wnioski z bieżącego teatru wojny na Ukrainie i zmodyfikujemy inwestycje militarne tak, by potężne wydatki, które ponosimy, realnie i efektywnie zwiększały nasze i całego regionu bezpieczeństwo (drony, systemy RWE, samodzielna możliwość bolesnego, wyprzedzającego lub odpowiadającego uderzenia, ustawa o obronie cywilnej)?
Czy wreszcie zrobimy to, co najprostsze dla każdej władzy: mądrze wydamy nie swoje pieniądze i stworzymy przy okazji zakupów kawałek istotnego dla USA rynku, najlepiej jako punktu dystrybucji na cały region?
To wszystko są wyzwania dla obecnego rządu i całej odpowiadającej za Polskę ekipy na czele z premierem w czasie, gdy jako kraj wchodzimy w „zamykającą system” kampanię prezydencką. Czy wykażą się w ten sposób mierzonym profesjonalizmem i odpowiedzialnością za kraj? Mam tu swoją opinię, jednak chciałem wprowadzić do bieżącej dyskusji propozycje oceny ekipy obecnych kierowników narodu wykraczające poza przedmiot sporów wewnętrznych i wzbijające się ponad wzajemną nienawiść.
Skąd powyższe tezy?
Dziś już wiemy, że „Offshore Balancing” będzie sformułowaniem geopolityki roku 2025, bo:
1. Keith Kellogg, wysłannik Trumpa na Ukrainę, wyraźnie napisał w „Foreign Affairs”, że czworokąt zła (Chiny, Rosja, Iran i Korea Północna) rzeczywiście istnieje, aktywnie ze sobą współpracuje i wzajemnie sobie pomaga;
2. Elbridge Colbie, gość, który w 2018 roku odpowiadał za Narodową Strategię Obrony USA dodał, że w związku z tym konieczna jest repriorytetyzacja amerykańskiego podejścia do globalnej polityki w kierunku „Offshore Balancing” – oddziaływania zza horyzontu na większość gorących i niebezpiecznych z perspektywy USA punktów na Ziemi.
Za pół roku wiele czynników decydujących o formie, w jakiej USA będą ogarniać ten kawałek planety i zdecydują, na kogo postawią, jak rozdzielą kompetencje i odpowiedzialność, straci swój „best before”. Wszak odbędą się wybory w Niemczech, Francja znów, choć pewnie tylko na chwilę, poukłada się wewnętrznie, wiele zdecyduje się na Bliskim Wschodzie, a także – co najważniejsze dla nas – może dojść do zawieszenia wojny na Ukrainie, a tym samym rozdania decydującej części kart grających na naszym stoliku.
Szyszek