Witam na stronie Polsce Wierni

Jesteś u Mirosławy Brzezińskiej

Świadkowie historii

Wysłuchałam debaty „Wymiar sprawiedliwości w latach transformacji” na kanale IPNtvPL
. Zastanawiam się, ilu będzie odbiorców tego niezwykle ważnego przekazu, zawierającego wiele informacji pozwalających na przybliżenie chociażby w zarysie wiedzy o wymiarze sprawiedliwości począwszy od czasów stalinowskich. Dzisiaj przeciętny obywatel nie rozumie tego, co się dzieje w wymiarze sprawiedliwości pomiędzy sędziami; nie rozumie, dlaczego jedni sędziowie występują przeciwko innym sędziom, nazywając ich „neosędziami”. Niedawno ktoś mnie zapytał, czy w sądach są osobne pokoje, w których siedzą neosędziowie oddzieleni od pozostałych; czy są  tam jakieś zamknięte rewiry. Wielu obywateli nawet nie wie, jak się powołuje sędziów, nawet nie wie, kto jest sędzią w najbliższym sądzie.  Dowiaduje się dopiero wtedy, gdy ma jakąś sprawę w sądzie i zostaje zawiadomiony, który sędzia będzie jego sprawę rozpoznawał.

Jak wspomniałam w artykule „Czy historia kołem się toczy?”, p
isano i mówiono o komunistycznych sędziach, zapominając o historii tych, którzy potrafili ówczesnej władzy powiedzieć „nie”. W przywołanej na wstępie debacie podana została informacja, że do NSZZ „Solidarność” Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości zapisało się 1000 sędziów i asesorów spośród około 3700 sędziów i asesorów w Polsce. Powołano się przy tym na pracę dra Kamila Niewińskiego „PZPR a sądownictwo w latach 1980-1985. Próby powstrzymania »solidarnościowej«  rewolucji”, w której można zapoznać się z danymi statystycznymi dotyczącymi tej kwestii.

Wprowadzenie stanu wojennego przyniosło weryfikację sędziów i asesorów należących do NSZZ „Solidarność” Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości. Jak podaje dr Kamil Niewiński: „W styczniu 1982 r. prezesi sądów przystąpili do kolejnych rozmów, tym razem wyłącznie z sędziami, którzy należeli do NSZZ »S« PWS. Domagano się od nich złożenia deklaracji wystąpienia z »Solidarności«. Rozmowy służyły ocenie postawy politycznej weryfikowanych sędziów. W przypadku uznania jej za »niewłaściwą« prezesi mieli przekazać do resortu wnioski o ich odwołanie wraz z uzasadnieniem” (str. 207 ).

W Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku wyglądało to tak, że weryfikację przeprowadzało kilkuosobowe grono, z którego – jak wcześniej pisałam – pamiętam dwoje sędziów. Temu gremium przewodniczył – jak można było zauważyć – sędzia Trzeciak z Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Nie wiem, czy  zachowały się  dokumenty tych weryfikacji, szczególnie te, które zostały podpisane przez sędziów i asesorów jako tak zwane lojalki. O tym, kto z sędziów i asesorów podpisał taką lojalkę, wiedzieliśmy z rozmów między sobą. Mówiło się, że lojalkę podpisał nasz – czyli członków NSZZ „Solidarność” – kandydat na prezesa Sądu Wojewódzkiego w wyborach, które miały miejsce 12 grudnia 1981 roku. Z tych 1000 sędziów i asesorów należących do NSZZ „ Solidarność” Pracowników Wymiaru Sprawiedliwości oczywiście nie wszyscy powiedzieli ówczesnej władzy „nie”.

Zapewne dla każdego sędziego i asesora decyzja, czy lojalkę podpisać, czy nie podpisać, wiązała się z rozterkami – bo takie jest życie. Były rodziny, w tym małoletnie dzieci, a raczej liczyliśmy się z tym, że nas wydalą z zawodu. Rozmawiałam z moją starszą córką, która wówczas była uczennicą liceum ogólnokształcącego, która powiedziała mi: „Mamo, mogę jeść suchy chleb, ale ty z »Solidarności« nie występuj”. Czy mogła więc być większa motywacja do niepodpisania lojalki?

Wspomnę tu bardzo przykrą historię, która wiąże się z podpisaniem lojalki przez jednego z sędziów, mojego kolegę także z aplikacji sądowej. Bardzo zaangażował się w tworzenie sądowej „Solidarności” i to on przyjechał do sądu w Kościerzynie z informacjami o tworzeniu się Solidarnościowej struktury związkowej w sądach gdańskich. Po zakończonych weryfikacjach dowiedzieliśmy się, że podpisał lojalkę. Szybko jednak dowiedziałam się, że wykryto u niego guza mózgu, a miał dwoje małych dzieci i nie mógł zostać bez pracy. Niedługo potem zmarł.

Znam też inną historię, dotyczącą sędzi, która podpisała lojalkę, także mając na względzie sprawy rodzinne. Gdyby zostały dokumenty w postaci podpisanych lojalek i po wielu latach miałoby się je przed oczami, to nikt nie wiedziałby, z jakimi osobistymi historiami, także bolesnymi, się wiążą. Dlatego ważni są świadkowie historii.

Opiszę jeszcze inną historię dotyczącą weryfikacji, której też byłam świadkiem. Jak pisałam w poprzednim artykule, na weryfikację pojechałam z kolegą asesorem Jackiem Danisewiczem. Gdy staliśmy na korytarzu, czekając na swoje wejście, wyszła – już po weryfikacji – koleżanka sędzia, która podeszła do mnie i powiedziała, że podpisała lojalkę. Byłam zdziwiona, bo się tego nie spodziewałam. Tłumaczyła swoją decyzję również sprawami rodzinnymi, ale przede wszystkim tym, że obiecano jej awans. Najbardziej dotknęła mnie ta wiara w obietnicę awansu. Powiedziałam jej, co myślę, a wtedy ona się zdenerwowała, otworzyła drzwi do sali gdzie, nas weryfikowano, zawołała, że cofa lojalkę i weszła do środka. Po kilku minutach wyszła, mówiąc, że wszystko odwołała. Nie odebrała jednak podpisanego dokumentu, więc statystycznie była po stronie tych, którzy podpisali lojalki. To także jedna z historii, w której wiedzę mogą mieć tylko świadkowie, w tym przypadku ja, gdyż kolega Jacek Danisewicz, który słyszał całą rozmowę, nie żyje. On sam, będący wówczas asesorem sądowym, nie otrzymał nominacji sędziowskiej, co niewątpliwie wiązało się z odmową podpisania lojalki.

Przywołałam powyższe indywidualne historie, bo po wielu latach, kiedy brak już świadków zdarzeń, trudno jest udowodnić fakty, którym przeczą dokumenty. Podobnych historii na pewno jest więcej, a to, co opisałam, pokazuje, jakie znaczenie mają świadkowie, którzy mogą je opowiedzieć.

Gdy trwały weryfikacje sędziów i asesorów, w Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku rozpoznawane już były sprawy z „Dekretu z dnia 12 grudnia 1981 r.
o postępowaniach szczególnych w sprawach o przestępstwa i wykroczenia w czasie obowiązywania stanu wojennego”, ale o tym może w następnym artykule.

Mirosława Brzezińska