Witaj na stronie Polsce Wierni.

Jesteś u Dory Herkejos

O duszy Polski
Subiektywnie

O sercu Polski łatwo mówić. I łatwo je określić. Jedni powiedzą „Kraków”, inni „Warszawa”, następni „Gniezno”, wielu „Częstochowa”. I każdy będzie miał rację. Gorzej z określeniem duszy. Dla mnie ona zdecydowanie ciekawsza, zdecydowanie bardziej intrygująca. Gdzie jest dusza Polski?

Mam szczęście, bo ja ją dla siebie znalazłam. Znalazłam ją wiele lat temu, gdy razem z dzieciakami i z psem włóczyliśmy się po Polsce, by tę Polskę „młodym” pokazać. I znajduję ją za każdym razem, gdy znowu i znowu tam jadę. A jechać muszę.

Jest takie miejsce…

Podlasie. „Moje” Podlasie. W zasadzie, aby precyzję zachować, to powinnam napisać „Wysoczyzna Podlasko-Białoruska, czyli teren na Niżu Wschodniobałtycko-Białoruskim”. Ale nie napiszę, bo mi się nie chce i zatrzymam się na popularnym określeniu „Podlasie” (z przyległościami).

Podlasie to ojczyzna wielu kultur, wielu religii, wielu zapachów, obrazów, języków. Tego wszystkiego tak wiele, a wszystko mieści się w tej jednej Polsce. Pamiętam czasy, gdy po wioskach miejscowi rozmawiali ze sobą swoim własnym językiem – mieszaniną polskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Słuchałam ich śpiewnej mowy zafascynowana, dziwiąc się, że się rozumieją. Dla mnie to była magia. Na szczęście sposobem na zrozumienie tej „magii” był eliksir tłumaczący wszystkie języki i skracający wszelkie dystanse: podlaski samogon. Jak oni go robili, nie wiem, ale wiem, że po dwóch naparstkach człowiek stawał się lingwistą. I rozmowy trwały długo w noc przy stole suto zastawionym wędzonymi mięsiwami i rybami oraz wszelkimi możliwymi darami, które ziemia ofiarowała.

Poza językiem moje Podlasie to także obrazy. Wiejscy staruszkowie o bystrych, chociaż zmęczonych oczach, siedzący na ławeczkach ustawionych przed domami wzdłuż drogi. Każdy z nich chętny, aby drogę wskazać, aby słów kilka zamienić niby o niczym, a jednak o całym świecie. Kapliczki na rozstajach. Dwa krzyże – katolicki i prawosławny – otoczone jednym płotkiem. Bielone farbą krawężniki wzdłuż ulicówek. Pomalowane wesoło, misternie wykonane drewniane okiennice starych domów. A przy oknach kwiat przeróżny, wzbudzający u podróżnego czuły uśmiech. Kościoły, synagogi, a i monaster, i skit się znajdzie. I cerkwie swoim pięknem cześć oddające Bogu. I we mnie, katoliku, tęsknotę budzące ogromną – za tradycją, jej ciągłością i nienaruszalnością, czystym pięknem zarówno architektonicznym, jak i artystycznym. No i zapachem, który przenosi w czasie do przeszłości przez „carskie wrota”.

Są także cmentarze różnych wyznań. I jest ten jeden, który duszę Podlasia tworzy. Z pamięci dalekiej przeszłości i nadziei na przyszłość w istnieniu ludzi, mowy, zapachów, obrazów i smaków. Wchodzę na jego teren latem, gdy kwitną kwiaty. Prowadzi do niego lipowa aleja. W gałęziach drzew słychać uwijające się przy kwiatach pszczoły. A potem zapach z delikatnego zmienia się w intensywnie słodki. Groby i kwiaty… Mizar w Kruszynianach. A przy nim zielony meczet. Opowieści przewodnika w meczecie słucham po raz kolejny. Tak wiele się zmieniło. Wieś znowu tętni życiem. Polscy Tatarzy przestali wstydzić się swojego pochodzenia i wracają. Jedni na stałe, drudzy wakacyjnie. Tak, nasi Tatarzy nie tak dawno jeszcze wcale się nie chwalili, kim są i nawet w spisach ludności nie przyznawali do tego, skąd ich ród. To się w końcu zmieniło. Chwała Bogu! Bo nasi Tatarzy to ród godny i na szacunek zasługujący.

Pamiętam tamten czas zmiany. To było wtedy, gdy niemieckie polskojęzyczne media szyderczo wyły ze śmiechu z pewnego wiersza. Wiersza napisanego przez polskiego Tatara – człowieka, któremu butów czyścić oni nie godni. Mam wrażenie, że ten wiersz, a w zasadzie odę, Selim Chazbijewicz napisał w podziękowaniu, a nie po to, by czcić Jarosława Kaczyńskiego, tworząc kult jednostki. On, Tatar polsko-litewski, lepiej od wielu Polaków zrozumiał, co dla naszego Narodu zrobił PJK. Co zrobił dla Tatarów polskich, potomków Tatarów polsko-litewskich – wrócił im dumę z tego, kim są. A kim są, Selim Chazbijewicz pokazał w innym swoim wierszu. Krótkim i treściwym.

Tatarski sen

Mieszka we mnie Polak i Tatar
Jeden nosi maciejówkę drugi krymkę.
Szablę w snach ostrzą tak samo
Szalony poezją na stepach Kipczaku
Tatarską szablą walczę o Wielką Polskę
Wilcze futro z litewskich lasów
Leży na obu tak samo.

W 2015 roku Robert Mazurek przeprowadził wywiad z profesorem Chazbijewiczem. Polecam. I polecam poznać, jak bardzo Tatarzy dawnego Księstwa związani są z Lechitami, a Lechici nawet o tym nie wiedzą (pierwszy z brzegu przykład: słowo „ułan”). I to nasze powiązanie dobre jest. Dżemil Gembicki opowiadając o naszym współistnieniu, mówi żartobliwie i pogodnie: „Mieszkają tu trzy wiary – muzułmanie, katolicy i prawosławni. I często u sąsiadów jest jakieś święto… więc nikt nie ma czasu pracować, bo nie można sąsiadowi przeszkadzać lub nie pójść do niego i razem z nim nie świętować”. Czyż to nie piękne światło duszy naszej Ojczyzny?!

Dusza Polski to też smaki i aromaty. W Kruszynianach można posmakować jedynej w swoim rodzaju kuchni tatarskiej, spróbować słodkości i leniwie sączyć kawę, unosząc się w nutach. W Supraślu warto postać w kolejce do baru „Jarzębinka”, aby zjeść najlepsze na świecie kartacze, a potem kupić na ryneczku sękacza. Gdzieś „między-między” kuchnia żydowska się trafi, spowita aromatem cynamonu. Jadąc na Podlasie przez Górę Grabarkę, nie można nie zjeść w „Ostoi Szumiłówce” pajdy przepysznego chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym, czekając na maczankę włościańską i babkę ziemniaczaną. Pod cerkwią na trasie otwartych okiennic w automacie (tak, nowoczesnym automacie!) kupić można miód, a w wiosce obok zatrzymać się przy obejściu, które częstuje darami ogrodu.

Jednym z najważniejszych elementów duszy Polski są wolność, tolerancja i akceptacja. Nigdzie w Polsce nie spotkałam się z taką wolnością i otwartością na inne spojrzenia na świat. Na te tereny uciekali prawosławni z carskiej Rosji, rozgościli się i żydzi, są Tatarzy, Białorusini, Litwini, Ormianie, Karaimi, Cyganie i Ukraińcy. I żyją razem, i akceptują się, i tolerują, i współistnieją. I nie jest to od wczoraj. To trwa. Myślę sobie, że tylko człowiek podły może o Polakach mówić, że jesteśmy narodem ludzi nietolerancyjnych i rasistów. I myślę sobie, że tak nikczemne słowa może mówić tylko ktoś, komu samemu brakuje tolerancji. I to może być tylko złej woli „obcy”, a nie Polak z duszą polską.

Marzy mi się powrót do władzy polskich Patriotów. Ludzi, którzy nigdy nie zgodzą się na „obronę na Wiśle”. Na „obronę”, która zabije „polską duszę”, najpierw krzyżując ją jak Chrystusa na kochanych na Podlasiu krzyżach. Nie wolno do tego dopuścić. Bo mimo iż zniknęły ławeczki przy podlaskich drogach, zniknęli ludzie na nich kiedyś siedzący, zniknęły drewniane płotki okalające domostwa i zniknęły leniwie końmi ciągnięte wozy z sianem, wymuszające na jadących za nimi „zwolnienie biegu”, to przecież tak wiele zostało: krajobrazy, budowle, nekropolie… Zostały smaki i zapachy. I najpiękniejszy na świecie „zaciąg” podlaski został, po którym każdego Podlasiaka poznać można.

A na koniec tych moich zachwytów duszą polską dodam jeszcze słowo Naczelnikowi, którego familia jeszcze światu nieznana, a któremu w przyszłości przyjdzie Polaków na bój prowadzić – bo wiadomo nie od dzisiaj, że każda zacna polska matrona nie tylko na domu się zna, ale i na medycynie, budowie samochodów (teoretycznie) czy wiertarek, a i prowadzenie wojen (wszelkich) jej nieobce: Kochanieńki Bracie-Polaku, gdy już będziesz te hufce formował, to na dowódców Tatarów naszych bierz. Zgłoszą się na pewno. A z nimi to nie tylko Rusa pogonimy, ale jeszcze flagę biało-czerwoną na Kremlu zawiesimy, aby psubraty wiedziały, że z ułanami żartów nie ma. I nikt bezkarnie ręki na ich duszę podnosił nie będzie.

Tak-o!
I amen.

Dora Herkejos